Ping Pong Show ze sportem ma niewiele wspólnego

Wieczór na Khaosan Road w Bangkoku. Pełno ludzi chodzących od straganu do straganu, siedzących w ulicznych barach. Co jakiś czas stojący panowie dziwnie rozglądający się, mruczący coś pod nosem. To kierowcy tuk tuków lub ich koledzy zachęcający do wizyty w nielegalnych lokalach. Mają ze sobą malutkie karteczki, niczym ściągi szkolne z „menu” lub lepiej to nazywając, atrakcjami wieczoru. Generalnie atrakcje się wiele nie różnią, jedynie finał jest różny i od niego zależy cena. Droższe są te z finałem ze zwierzętami niż te z ludźmi.

Wystarczy podejść i utargować cenę. Potem wsadzają cię na tuk tuka i po szaleńczej jeździe przez miasto dowożą na miejsce. Z reguły ciężko zorientować się w jakim rejonie miasta się jest. Na parkingu oczekuje na swoich klientów kilku kierowców ze swoimi tuk tukami. Jest to z reguły zaplecze budynku, piwnica. Wchodzących wita podejrzanie wyglądający typ niczym żywcem wyjęty z filmu z Brucem Lee, chudy, pomarszczona twarz, garnitur skrojony ewidentnie w latach 70-tych, siwy wąs opadający po bokach. Kasuje za wstęp. Swoją dole otrzymuje tuk tukowiec za zwerbowanie i przywiezienie klientów. Wejście na salę odbywa się  po uprzednim instruktażu: zakaz wyjmowania telefonów komórkowych z kieszeni, zakaz filmowania i robienia zdjęć pod groźbą co najmniej wyrzucenia z sali, nie wchodzić na podest, nie dotykać. Po środu sali podest w kształcie trapezu z lśniącymi trzema rurami po bokach. Wokół podestu kilka rzędów krzeseł. Pełno ludzi. W cenie drink z baru, który znajduje się z boku sali. Światła znacznie przyciemnione. Panuje półmrok. Zaczyna się. Muzyka z magnetofonu. Wychodzi pierwsza „artystka” ubrana jedynie w skąpe majtki. Wygina się do muzyki, zdejmuje majtki i….zaczyna wyciągać z pochwy łańcuszek jak choinkowy,            z koralikami i piórkami. Wyciąga pół metra, metr, dwa metry, trzy! Owija nim się,    i te lśniące rury ku zdziwieniu i niedowierzaniu podpitego audytorium. Potem rzuca łańcuszek na głowy najbardziej wrzeszczących panów. Druga tancerka wkłada sobie w wiadome miejsce mazak i kucając kręci dolną częścią ciała tak,   że mazak jeździ po położonej na podłodze kartce. Po chwili pokazuje efekt. Napisała na kartce „Welcome to Bangkok”! Brawa są efektem bardziej zdziwienia niż podziwu. Kolejna pani wyjmuje 3 metry łańcuszka z żyletkami! Następny numer polega na wsadzaniu sobie piłeczek ping pongowych i strzelaniu nimi do ustawionego w drugim końcu naczynia. Część piłeczek strzela w ludzi! Numer, który szokuje jeszcze bardziej polega na wsadzaniu sobie banana i strzelaniu nim pod sufit. Najdziwniejszy bodaj występ polega na otwarciu „tą” częścią ciała butelki coli. Dyskusje na widowni są w tym momencie na temat czy miała tam wsadzony otwieracz…? Drugą częścią tego numeru jest „wypicie” zawartości butelki, lub lepiej powiedzieć zassanie i wyplucie…(?) potem, do wetkniętej pustej butelki. Całe szczęście tym nie częstowano publiczności…chyba. Finałem jest seks dwojga ludzi. Wychodzi nagi pan z „oprzyrządowaniem” w pełnej gotowości i robią co należy po trzy ruchy w każdej udziwnionej pozycji. Najbardziej obleśna cześć przedstawienia.

Są też inne finały przedstawienia kiedy to żaba lub kanarek wyskakują…z czeluści…

Jest to półświatek Bangkoku. Kobiety pracujące tam są na zmianie 8- godzinnej, przynajmniej tak wynika z wywieszonej informacji na temat godzin otwarcia. Na zapleczu, przez które trzeba przejść idąc do toalety trzymają swoje małe dzieci, które karmią niejednokrotnie piersią w przerwach pomiędzy występami. Pan uprawiający seks, jest w gotowości co 45 minut przez 8 godzin co jest godne jedynie współczucia. No i co najważniejsze na twarzach występujących nie ma uśmiechu, nawet sztucznego, jest jedynie grymas i złość.