Podróżowanie lokalnymi środkami lokomocji często jest najbardziej stresującym psychicznie i fizycznie punktem wycieczki. Najgorzej jest tam, gdzie chętnych dużo, a podaż niewystarczająca. Metro w Kalkucie chociażby. Pociągi jeżdżą co kilka minut ale to i tak za mało. Otóż drzwi otwierają się na kilka dosłownie sekund, i nie ma opcji poczekania aż wszyscy chętni wejdą lub co gorsza wyjdą z pociągu przystającym przy peronie. Jadąc wspólnie ze znajomymi do świątyni Kali tylko części z nas udało się wyjść z pociągu na odpowiedniej stacji, reszta z nas została wepchnięta głębiej, do środka wagonu przez wchodzących, którzy tratowali wychodzących. Na nic zdają się narysowane na podłodze instrukcje wchodzenia i wychodzenia mówiące, że po bokach drzwi czekają wchodzący, a środkiem przechodzą najpierw wychodzący. Nawiasem mówiąc, z tamtej sytuacji logicznym rozwiązaniem dla nas było wsiąść na następnym peronie do pociągu jadącego w przeciwnym kierunku i dołączyć do znajomych na nas oczekujących. Nic bardziej mylnego, nie udało nam się wejść do wagonu…taki był tłok, więc pozostało przejście chodnikiem wzdłuż ulicy, pod którą biegła linia metra.
Nie tylko Indie mają taki problem. W Quito, stolicy Ekwadoru podobna sytuacja jest z Metrobusem. Po środku dwupasmowych ulic są krawężniki wystające z asfaltu, odgradzające tor, po którym poruszają się specjalnie skonstruowane autobusy. Dzięki osobnym, ogrodzonym pasom ruchu, nie stoją w korkach. Autobusy są bardzo wysokie, do nich przystosowane są specjalne perony. Gdy podjeżdża metrobus wszyscy ustawiają się bardzo ściśle, blisko siebie (żeby zdążyć) w wyznaczonych miejscach – tak jak w Indiach, po bokach drzwi. Gdy zatrzymuje się autobus opada z nich ciężka, metalowa klapa – platforma umożliwiająca wejście, jak po kładce do autobusu. Szczęśliwi są ci turyści, którym klapa nie opadła na nogi gdyż każdy w stresie, w walce o dobre miejsce na wejście do autobusu stoi tak blisko, że o wypadek i zmiażdżoną stopę nietrudno.
Autobusy w Chinach też są ewenementem ale z kolei z powodu różnic kulturowych podróżnych. Otóż nie powinien dziwić tam fakt, że turyście nawet starsi ludzie ustępują miejsca. Natomiast siadając należy się upewnić czy siedzenie nie jest aby mokre od sików (co najmniej), gdyż normalnym jest tam ubieranie dzieci do mniej więcej wieku 4 lat w spodenki, śpioszki czy skafander z niezszytym szwem w kroku, ułatwiającym dostęp do pieluszki lub….gdy jej często nie ma bezpośrednio do odpowiednich przyrządów sikającyh.
Autobusy dalekobieżne w świecie, określając go umownie Zachodnim niczym nie równają się do komfortu autobusom w Chinach, Peru, a nawet Kambodży, gdzie w rzędzie są 3 fotele, a nie 4, miejsca na nogi bardzo dużo, a i często w cenie biletu poczęstunek, koc i poduszka.
Inaczej zaś jest z minibusami. To z kolei porażka. Gruchoty. Często bagaże zajmują wszystkie wolne przestrzenie, np. na przedniej szybie, desce rozdzielczej, a środkowe przejście znika bo każda wolna przestrzeń jest potrzebna do upchania pasażerów. Tymczasem pasażerowie siedząc na rozkładanych krzesełkach sprężynują z siedziskiem na każdym dołku (a tych nie mało na metr kwadratowy) podskakując pod sam sufit.
Usługi taksówkarskie to także przygoda życia. Dla przykładu bodaj żaden taksówkarz w Kuala Lumpur nie zna miasta. Przejazd z dworca do hotelu trwa wieki nie z uwagi na dystans ale z uwagi na brak znajomości miasta. Spryciarz taksówkarz pyta o drogę kolegów podczas przejazdu, zatrzymuje się na stacjach benzynowych, a nawet wchodzi do recepcji innych hoteli pytać recepcjonistów o drogę…
Generalnie ujmując znajomość miasta i obsługiwanego rejonu to domena bodaj tylko tzw świata zachodniego. Nawet w tak kosmopolitycznym mieście jak Dubaj taksówkarz bez GPSa tudzież pomocy ze strony osoby siedzącej w dyspozytorni nie trafi do celu, nawet jeśli chcąc pomóc ogląda przygotowaną przez nas mapę z miejscem docelowym.
W Indiach przykładowo zostaliśmy „zapakowani” do wozu marki Hindustan Ambassador, produkowanego z powodzeniem od 1958 do 2014 roku!. Bagaże oczywiście się nie zmieściły i wystawały poza obręb bagażnika więc klapa została przymknięta na linkę doczepioną z jednej strony do haka. Na desce rozdzielczej, jak to w całej Azji dywanik oraz ołtarzyk z bożkami, w które akurat wierzy kierowca, plus dekoracje, sztuczne kwiatki z chińskiego fluorescencyjnego plastiku, nieraz też lampki choinkowe.
Dodatkową irytację podróżnika stanowią żądni napiwku „mili ludzie”. Najbardziej opłacalnym pod względem finansowym i bezpieczeństwa jest zamówienie na lotnisku w Indiach tzw Prepaid taxi (taksówki płatnej z góry). Kasa ma ustalone stawki w dany rejon miasta, płaci się z góry i z kwitem idzie do kierowcy. Po drodze zaś już biegnie pierwszy miły człowiek, który to tylko on wie, gdzie nasza, zamówiona taksówka parkuje, prowadzi nas, krzyczy coś, gada, do tego wyrywa ci z rąk bagaże. Do tego ma kilku pomocników, także przez nas wcale nie proszonych. Ci pomocnicy czasem mają jeszcze znajomych… Po dotarciu do jedynej w swoim rodzaju taksówki, natarczywie nadal wyrywają ci z rąk bagaże żeby je wsadzić do bagażnika, a potem chociaż ani nie byli zapytani o pomoc, ani nie byli pożądani, stoją rzędem koło wozu z rękami wysuniętymi do przodu i wielkim uśmiechem spod sumiastych wąsów w nadziei na napiwek….tylko za co!?
Trzeba mieć świadomość, że jazda samochodem to możliwość stłuczki czy wypadku, stłuczkę mieliśmy np. w Potosi, w Boliwii, gdzie cofające auto wjechało w nasz bok auta, tak masakrując drzwi, że trzeba było użyć tych z drugiej strony żeby wyjść.
W Bangkoku kierowcy dostarczają atrakcji związanych z prędkością. Żądnych wrażeń powinna zadowolić standardowa prędkość jazdy po mieście 130km/h.
Podroż pociągiem także dostarcza wrażeń. W Chinach pociągi są sterylnie czyste, w każdym wagonie steward, na korytarzu kran z gorącą wodą, w przedziałach zaś coś co wydawało się być tacką na cokolwiek np. owoce, a okazało się…..spluwaczką! Na dodatek wspólną dla podróżnych z przedziału. Spluwanie w Chinach to sport narodowy, i nic nie stoi na przeszkodzie Chińczykom w narodowej pasji, odchrząkiwania i spluwania gdziekolwiek. Oczywiście w sposób bardzo głośny i „widowiskowy”. Robią to w samolocie do torby chorobowej tzw rzygawki, w pociągu do spluwaczki, no i oczywiście idąc chodnikiem gdzie trzeba uważać podczas dni wietrznych aby z glutem na spodniach nie wrócić do domu jako oryginalną chińską pamiątką…
O godzinie 22 w pociągu gasi się światło i rozpoczyna się cisza nocna.
Jedyną ujmą jeśli chodzi o chińskie pociągi to obrzydliwe toalety z dziurą w podłodze zamiast sedesu co podczas jazdy pociągu, gdy wagonem trzęsie wymaga uzdolnień cyrkowych podczas załatwiania potrzeb. Nigdy nie wiadomo czy trafi się do dziury czy….na własne nogi.
W Indiach pociągi przeżywają oblężenie gdyż kraj jest przeludniony, a podróż pociągiem na dłuższe odległości jest najtańszą formą podróży. Jest tam ogromny system zniżek, najtaniej mają służby mundurowe i…cyrkowcy.
Po peronie biegają szczury wielkości kota.
Nasze kuszetki mają numery 20 do 23 w wagonie klasy A3 (czyli 3 łóżka na każdej ścianie przedziału, czyli przedział na 6 osób). Ponieważ pociąg nawet spóźniony zatrzymuje się na stacji nie dłużej niż 5 minut, a wagonów jest dosłownie 20 i nigdy nie wiadomo gdzie dany wagon się zatrzyma każdy biegnie jak szalony po peronie z torbami i zderza się z tymi biegnącymi z naprzeciwka. Udało się dotrzeć do właściwego wagonu i przedziału i…wszystkie kuszetki zajęte, miejsca na bagaże pod dolnymi kuszetkami pełne, na numerze 20tym matka karmiąca piersią i jeszcze dwójka dzieci, na numerze 21 dwóch facetów wciśniętych jakoś, a na podłodze jeszcze trzech!
Tylko okrzykami (także z niecenzuralnymi polskimi słowami) udało się wypędzić gapowiczów z naszych miejsc.
Jakież było nasze zdziwienie 4 razy podczas tej podróży. Pierwsze przebudzenie – płacz dziecka ale skąd tu u licha dziecko, aaa wróciła rodzinka, leżą na podłodze wszyscy, matka karmiąca, ojciec i dwójka starszych dzieci
Drugie przebudzenie – koleżanka zauważyła, że jeden współpasażer wyjął spod mojego plecaka moje klapki i gdzieś się w nich wybiera – twierdził, że tylko do toalety pójdzie i zaraz mi je odda!
Trzecie przebudzenie – koleżanka została obudzona w bezprecedensowy sposób poprzez kłucie wskazującym palcem po tyłku przez jakiegoś jegomościa, który prosił żeby się posunęła na pryczy bo jest mała to on się też tam z nią zmieści.
Czwarte przebudzenie – właściwie już nie spaliśmy bo był widny ranek, kotarę do przedziału rozsunął żołnierz w sumiastych wąsach i chcąc zobaczyć „białych turystów” zaczął opowiadać kim jest.
Istnieją jeszcze pociągi z wagonami pamiętającymi lata 50te albo i może nawet wcześniej, w każdym razie, te na trasie Nairobi – Mombasa sprawiają wrażenie jak wyjęte z opowieści o detektywie Poirot Agathy Christie. Wąskie, śmierdzące ale wyrka nawet czyste, nie lepiły się jak te w Indiach. Pościel odwrotnie, śmierdziała stęchlizną i tak, jak wojskowe namioty. Trzeba było spać pod własnym śpiworem, te pociągi w Indiach z kolei miały czyściutką wręcz pachnącą pościel. W przedziale umywalka. Na sufitach wentylatory, takie wiatraki. Wagon restauracyjny hmmm… trudno znaleźć coś co by się nie lepiło do rąk…nawet menu, pokrywka od cukierniczki, obrusy nie prane od co najmniej czterech przejazdów, popalone papierosem chociaż obowiązywał zakaz palenia. Może dlatego obsługa była w białych mundurkach i rękawiczkach, też nawet jeszcze białych. No chyba, że ta biel była tylko złudzeniem przy brudzie sali restauracyjnej.
